fbpx

Walka o orgazm

Cien osoby

W miarę upływu czasu, postrzeganie orgazmu ewoluowało, zmieniając się w zależności od kultury, epoki i społeczeństwa. W wielu cywilizacjach starożytnego świata orgazm był często postrzegany jako dar od bogów lub przejaw boskiej mocy. W mitologii greckiej, Afrodyta, bogini miłości i piękna była często utożsamiana z rozkoszą fizyczną, w tym również z orgazmem. W mitologii hinduskiej, bogini Kama reprezentuje nie tylko miłość, ale także przyjemność seksualną.

Kiedy w starożytności pomimo również jej mrocznych stron stosunek do seksualności ludzkiej był bardziej otwarty niż mogłoby to się wydawać. Tak szeroko pojęta kultura chrześcijańska zakuła seksualność w kajdany. Bardzo prostolinijne podchodzi nadal do tematu, jasne zasady, łatwe do zrozumienia, nie trzeba myśleć, żeby jej doświadczać, bo według religijnych zasad najlepiej, gdyby jej nie było. Na szczęście nasze i nieszczęście tych, co za pomocą ograniczania ludzkiej seksualności wodzili nas za nos — nasza seksualna świadomość budzi się z mroków i otrzepuje kurz z ramion. Kiedy jednak lata siedzenia w ciemności sprawiły, że światło trochę razi i nie wiemy, w którą stronę mamy iść, bo chrześcijańskie drogowskazy były proste z wielkimi napisami “grzech”. Trochę można się pogubić.

I pojawiło się po**o, se**ualny teatr pięknych, idealnych ludzi, gdzie orgazm można osiągnąć za pomocą pstryknięcia palcami, stosunek trwa godzinami, mężczyzna pręży się z przyrodzeniem dłuższym niż przedramię, kończąc fontanną na kształtnych piersiach. Może nie zawsze obraz jest tak generyczny, jednak przekaz i doznania wzrokowe są zgoła podobne. Z jednej strony (co już wiele razy podkreślałam) zakorzeniona jest w nas kultura lęku przed se**ualnością, z drugiej strony jesteśmy karmieni ekscytującym se**em, pełnym wrażeń, gdzie TRZEBA mieć ograzm, bo inaczej się nie liczy.

Pojawia nam się wielka wyrwa, przepaść, bo nie pasujemy do tych szufladek. Podświadomie czujemy, że nie chcemy wpasować się w te dwa odległe od siebie modele. Świat oczekuje od nas spełniania jakiejś normy, pewnych wytycznych, które zostały wykreowane, żeby zadowolić kogoś, ale nie nas samych. Zmiana trochę następuje powierzchownie, kobieca przyjemność była zakazana, teraz za sprawą po**o, social mediów, szeroko pojętych artykułów i książek er***cznych (p*r*o) zaczęto o tym mówić, jednak ponownie tworzyć kolejne wytyczne względem se**u. Orgazm stał się metą i najważniejszym punktem w naszej se**ualności, osiągnięcie go stawiamy jako priorytet, bo nie mając i nie dając go, czujemy się wybrakowane i wybrakowani. Nie czujemy się wystarczające i wystarczający.

Startujemy w wyścigu po najlepszy se** po drodze łapiąc kolejne kontuzje. Nie podchodzimy świadomie do tematu, nie zastanawiamy się nad tym, co dla nas najlepsze, tylko stosujemy się do wytycznych, gramy w grę, którą stworzył “ktoś”. Zapominamy o tym, że to nie jest walka, rywalizacja, pokazywanie kto jest lepszy, kto potrafi lepiej, mocniej, dłużej. Oszukujemy przy okazji samych siebie, udajemy orgazmy, tuszujemy emocje. Próbujemy się odnaleźć w świecie, o którym nie za wiele wiemy, nikt nas do tego nie przygotował, nikt nie powiedział nam, że możemy mieć różne podejście do se**u, że mogą nam się podobać różne rzeczy. Nie jest to wyścig, a wspólne spotkanie, gdzie każdy/a jest odpowiedzialny/a za to, co czuje, jednocześnie szanując granice drugiej osoby. W tej gonitwie o orgazm gubimy istotę spotkania.

Nie zrozumcie mnie źle, orgazm jest ważnym aspektem se**ualności, jednak skupiając się wyłącznie na dążeniu do szczytowania, gubimy inne istotne sprawy. Jednak gdy nie zdobędziemy upragnionego szczytu, stresujemy się, co sprawia, że wpadamy w błędne koło. Piszę to dlatego, że pomimo wielu lat spędzonych na zagadnieniach związanych z se**ualnością złapałam się na tym, że orgazm był dla mnie “za bardzo” istotny, przychodziło mi to dosyć łatwo i w chwili kiedy musiałam przyjmować leki wpływające właśnie na odczuwanie przyjemności, okazało się, że skutki ubocznie wystąpiły również u mnie. Ja, dorosła kobieta byłam na tyle wstrząśnięta tym faktem, że odstawiłam leki (z własnej głupoty — przyznaję się) i umówiłam się do kolejnego specjalisty, żeby uratował moją joni, bo “przestała działać”. Wzbudziło to we mnie ogromną frustrację, tak dużą, że przy przyjmowaniu inny leków “modliłam się”, żeby zadziałały inaczej. Moja fiksacja sprawiła, że w tym przypadku nie leki, a moja głowa i strach przed utratą możliwości osiągnięcia orgazmu sprawiły, że sama się zablokowałam. Musiałam odbyć spotkanie ze swoją głową, wyluzować i skupić się na byciu i czerpaniu przyjemności. Podróż jest bardzo ważna.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *